Miasto z morza - film o rodzącej się miłości na tle rodzącej się Gdyni. Fabuła trywialna, jakich X Muza opowiedziała już w swej stuletniej historii wiele. Ten obraza zasługuje jednak, by go zobaczyć. Dlaczego?
Reportaż o kręceniu Miasta z morza. TVG.
On z okolic Przeworska przyjeżdża na Wybrzeże, zwabiony obietnicą szybkiego zarobku w budowanym polskim porcie nad Bałtykiem. Ona pracuje w stołówce dla robotników. Okradziony - śpi z kompanami w porzuconej rybackiej łodzi. Poznaje miejscowego bon vivanta. Łapie się różnorodnych zajęć, nie zawsze zgodnych z prawem. W końcu dostaje wymarzoną pracę na kolei. Potem biurową przy budowie portu. W tle rozgrywają się intrygi, zaloty, awantury, upadki i wzloty ideałów, rozstania i powroty. Miłość głównych bohaterów no i tytułowe miasto z morza, grane sugestywnie przez skansen wsi kaszubskiej w Klukach (koło Słupska), okolice Babich Dołów i Hel.
Nie opowiem więcej, bo i tak zdradziłem zbyt wiele.
Zapowiedź "Miasta z morza".
Choć film nie powala (wychowani na multikinowej i hollywodzkiej papce nie mają po co w ogóle iść na seans) to jednak warto i polecam szczerze go zobaczyć. Reżyserowi i aktorom udało się oddać tzw. ducha czasu, rodzącej się Gdyni, kurortowego Sopotu i germanizowanego Gdańska. Pokazać ludzkie osobowości tak charakterystyczne dla autochtonów i przybywających za hasłami drugiej Ziemi obiecanej oraz uwarunkować, w jakim przyszło im się spotkać.
Nie ustrzeżono się patriotycznego patosu i ckliwych wyznań miłosnych, ale scenarzystom udało się wbrnąć obronną ręką, bez dłużyzn. Z kolei montażystom nie udało się uniknąć wpadek realizatorskich - kto kojarzy Gdańsk, Sopot i Gdynię wyłapie "smaczki".
Zabieram się za lekturę książki-protoplasty filmu - trylogii "Tak trzymać" Stanisławy Fleszarowej-Muskat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za komentarz. Zatwierdzę za kilka chwil