Blisko 8-godzinną ucztę muzyczną mieli miłośnicy rockowego grania w Gdyni podczas pierwszego Gdynia Rock Festiwal 2012. Impreza w Hali Sportowo-Widowiskowej przy ul. Kazimierza Górskiego była wyprzedana jeszcze przed otwarciem bram i zgromadziła w najliczniejszym momencie ok. 5 tys. ludzi.
Ci mogli posłuchać miejscowej kapeli Trupa Trupa. Pięcioosobowy skład zaprezentował ciekawe, momentami nowatorskie podejście do rocka. Do nieźle dobranych akordów wyśpiewywane były interesujące teksty. Jako jedyny z zespołów, Trupa Trupa mieli dodatkowy show wizualizacji, wyświetlanych na sklepieniu gdyńskiej hali.
Trupa Trupa podczas GRF 2012.
Poznańskie Muchy zaśpiewały solidny rock w stylu Republiki, The Smiths i The Velvet Underground. Naturalne, realistyczne teksty - bez wydumania i przesadnej wzniosłości, ale też infantylizowania - obudowano solidnym warsztatem muzycznym.
Armia pierwsza sprawiła, że mury gdyńskiej hali zabrzmiały. Ostre punkrockowe i hardcorowe granie fantastycznie współbrzmiało z rozpoznawczym instrumentem zespołu - waltornią. Solówki Jakuba Bartoszewskiego były majstersztykiem. Do tego niesamowita ekspresja wokalisty Tomasza Budzyńskiego, sprawiły, że nikt w hali nie stał spokojnie.
Muchy i Armia podczas Gdynia Rock Fest 2012.
Na wysokim poziomie ocenić można również wstęp alternatywnego Happysad. Jakością samą dla siebie były niewątpliwe gwiazdy tego jednodniowego festiwalu - Hey i Coma. To co prawda dwa różne oblicza polskiego rocka, ale niezwykle wyraziste i ukochane przez fanów. Oba dostarczyły porcji solidnej rozrywki i sprawiły, że tłum w hali tańczył, pogował, klaskał, śpiewał i robił wszystkie te rzeczy, których można się spodziewać na solidnym koncercie. Zaprzeczył tym samym zwątpieniu Kasi Nosowskiej, która po jednej z piosenek mówiła, że to trochę dziwnie koncertować już w lutym.
Hey i COMA były prawdziwymi gwiazdami festiwalu GRF 2012.
Wprost przeciwnie zaprezentowali się jednak organizatorzy koncertu. Wejście na płytę, szczególnie na ostatnie zespoły graniczyło z cudem. Potrafię zrozumieć kwestie bezpieczeństwa, ale trzeba to było jasno określić info na wejściu do hali, a nie przy samej bramce. Druga wtopa to "ogródek piwny". Nie wiem czy nie starczyło czasu, żeby postawiony obok hali szkielet namiotu piwnego przykryć i ogrzać, czy zabrakło chęci, czy może wyobraźni. Skończyło się na tym, że ogrodzony kawałek terenu, przy wejściu/wyjściu z hali od strony parkingu Reala robił za pijalnio-palarnię. Nie przewidziano również zabierania kurtek z szatni "na chwilę". Tak więc spragnieni chmielowego płynu musieli dopchać się do 1 z 3 (słownie trzech!) nalewaków i na krótkim rękawku szybko go wypić, by wrócić pod dach. Podejrzewam, że odbiło się to czkawką dla sprzedawców - ludzie po prostu rezygnowali z takiej "przygody".
Co ciekawe, wychodzący "znaczeni" byli pieczątką... 18 lipca...
Na pewno plus dla obsługi za szybką weryfikację biletów i przejście przez bramki oraz dużą kulturę osobistą pracowników ochrony.
Rzeczywiście koncert był udany. Armia, Coma i Happysad dały pokaz niezłego rock'a.
OdpowiedzUsuńJedynie organizacyjnie kiepsko. Ogródek piwny na dworzu- przypominam, że jest luty, zimno, a ludziska bez kurtek z trzęsącymi łapkami dużymi łykami pili piwo. Próbując się dostać do piwa trzeba było się przecisnąć przez tabun spragnionych imprezowiczów będąc przy tym ściskanym jak sardynki. Wychodząc było jeszcze gorzej- aż cud, że mni nie zdeptali i nie zadusili... No i oczywiśie płyta- drzwi owarte tylko po jednej stronie- korek, tłum, krzyki, wściekłość lidzi, którzy zapłacili i nie mogli wejść. Dopiero po zdrowym "wygwizdaniu" Panów ochroniarzy druga strona drzwi sie otworzyła i nie było jakby luźniej... Następnym razem powinni zrobić bilety znakowane- płyta, albo trybuna. Może w przyszłym roku będzie lepiej.
niesamowite przeżycie, wracam za ROK, i tak co roku ;)
OdpowiedzUsuń